Jak człowiek może pracować jeżeli trzeci tydzień w Pruszkowie k/Warszawy brak jest mięsa, wędlin i słoniny. Nie jest to brak przejściowy, bo powiedzmy nie ma dwa dni, trzy, tydzień, ale trzy tygodnie czy może nawet więcej, to stanowczo zadługo, chcieć żeby dostać kawałek słoniny lub mięsa na niedzielę, to trzeba stać w kolejce już od godziny drugiej w nocy, nie mówiąc już w tygodniu, żeby coś kupić. Mieliśmy mieć kilka gatunków wędlin cóż z tego kiedy nie ma zwykłych napewno zostało wysłane gdzieś zagranicę, nie będę pisał już gdzie, a może i nie zostało wysłane. Jest to niedbalstwo ludzi zajmujących stanowiska w zaopatrzeniu ludzi pracy chcąc wywołać niechęć do rządu.
Pruszków, 11 maja
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Tak kochana Falo 49. Daj dalej znać tym, co nam zżerają mięso, kiełbasę, słoninę, że my nie możemy pracować o ogórkach, my pragniemy tłuszczów bez żadnych ogonków, bez tłoku, bez łamania kości, bo nam wstyd, jak żebracy cisnący się i krzyki w rzeźniach, bitwy o miejsce bliżej lady. Ja Falo 49 nie mogę patrzeć na te klątwy, na te tłoki, na te bluźnierstwa ludzi, ja nie mogę cierpieć, ja obejdę się czymkolwiek, kupię smalcu i basta, i dobra jest. Lecz mamy ludzi wrogo usposobionych – wykorzystują te chwile, śmiechy urządzają z ludzi przed sklepami. A macie spółdzielnie, macie tę dobroć komunistów i śmieją się. Ja oczywiście poszedłem do tychże panków i zacząłem reagować przeciwko ich śmiechom, prosiłem jednego z M.O. przechodzącego [by] chciał wysłuchać mnie o tych pankach. A ci jeszcze w większy śmiech, że to nawet i M.O. nie chce słuchać mnie, słowem okropności, okropności. Boleję bardzo nad tym, bo straszne zło wyrządza się ludowi kieleckiemu. Ogromne tysiące nasze nie jedzą mięsa w ogóle, a kiełbas nie znają, bo tylko po 20–40 dostawia się na sklep, a pod sklepem 300 osób, a więcej też.
Kielce, 16 lipca
Księga listów PRL-u. [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Mieszkam w Radomiu. Sklepów jest pełno tylko do sklepów żadnych towarów nie dostawiają. [...] od dwóch tygodni w sklepach spółdzielni nie można dostać kawałka słoniny, kawałka mięsa, kawałka wędliny. Ale nie myśl Falo, że ludzie tak rozkupują, o nie. Po prostu dlatego, że do sklepów w ogóle żadnego towaru nie przywożą. Jak tu pracować w tak ciężkich warunkach głodowych, kiedy rodzina moja wcale nie ma już sił i chęci iść do pracy.
Tak samo przedstawia się sprawa z cukrem i octem. Falo, gdzie się to wszystko z naszej kochanej Ojczyzny Polski ulatnia, kto to zjada i kto to wypija, bo na pewno nie polski naród. [...] Człowiekowi kiszki z głodu się skręcają po kartoflach z solą i ogórkach bez octu, bo towar wędruje piorun wie gdzie. Więc co mam robić, czy się powiesić, czy ukraść co i iść do więzienia, czy mam czekać na powolną śmierć głodową.
Radom, 9 sierpnia
Księga listów PRL-u. [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Dlaczego się tak dobrze w Polsce mamy, że jak od godz. 6-tej rano pójdzie kobieta do sklepu lub do piekarni i do masarni, więc są takie kolejki, że można zemdleć. Tak za chlebem, mięsem, a o kiełbasę, to w ogóle nie trzeba było pytać, bo nie ma. [...] Tyle transportów świń i bydląt przejeżdża przez naszą stację więc gdzie to wszystko idzie, gdzie tyle wszystkiego widzimy jak transporty wiozą, a w naszym państwie nie ma nic, ani chleba, ani słoniny, ani mięsa, cukru itp. To znaczy, że te transporty, które widzimy idą zagranicę do Związku Radzieckiego, państwa gdzie te pomarańcze produkują.
Starachowice, 20 sierpnia
Księga listów PRL-u. [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Cała nasza rodzina partyjna jest bardzo – komuniści jednym słowem, a mam syna, który naśladuje bażantów. Kochana Falo poratuj co mam robić. On jest młody i może mnie zginąć przez takie coś, przez tę Amerykę cholerną. Nosi to włosy, uczesane właśnie tak w jaskółkę i wcale nawet nie chce słyszeć żeby ściąć je. Falo co tu zrobić żeby go zmienić. Fryzjerzy powinni być karani jeżeli dzieciom to robią. Ponieważ mój syn jest młody z 1933r. w szkole i w pracy powinna być mowa o tym uczesaniu, że grozi wydalenie za takie uczesanie itp. W domu nie chce mnie słuchać. Kochana Falo, a wszystko się zaczęło od tego słuchania radia „Głosu Ameryki” itd. A taki był zabity komunista. Stalin u niego był ojciec i od razu tak się zmienił. Ja teraz po tym śledztwie nie mam spokoju ponieważ drżę na każdym kroku, żeby i jemu coś się nie zdarzyło.
Warszawa, 14 listopada
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Jestem uczennicą kl. III-a Szkoły im. Małgorzaty Fornalskiej. Kochałam Towarzysza Józefa Stalina, a ponieważ umarł Józef Stalin, to niech będzie zastępcą syn Józefa Stalina. Towarzysze, i dajcie mi odpowiedź, czy się zgadzacie, żeby był zastępcą syn Józefa Stalina. Pisałam sama od siebie, swoją własną ręką. Mam lat 9. Tatusia nie mam, tylko mamusię.
Łódź, 9 marca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Wstrząs był dla mnie ogromny. Wraz z jego śmiercią runęły marzenia moich lat dziecinnych i młodzieńczych, zginęła ostatnia nadzieja, zobaczenia Jego. Towarzysz Stalin nie żyje. Jakiż tragizm kryją te słowa. Ile smutku i boleści, ile łez przelanych uczci pamięć Wielkiego Nauczyciela.
Józef Stalin nie żyje.
Kochano Falo. Może wyda Ci się naiwnym mój list. Może nie uczone te słowa, ale Towarzysz Stalin był dla mnie jak Ojciec, był dla mnie drogowskazem w życiu. I nagle nie stało tego człowieka. Siedzę przy oknie i kreślę te słowa. Przede mną cudne Tatry. To dzięki Stalinowi mogę przebywać na wczasach, mogę poznawać piękno naszych ojczystych ziem.
I chociaż smutek i boleść moja jest ogromna, chociaż nieraz ogarnia mnie zwątpienie, to jednak wierzę bezgranicznie w wielką naukę Stalina, wierzę w komunizm.
Warszawa, 9 marca
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Gdy dowiedzieliśmy się, że Związek Radziecki podarował Polsce Pałac Kultury i Nauki pomyśleliśmy, że dobry przyjaciel podarował swemu przyjacielowi to czego mu najbardziej brakuje. Po zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że byłaby lepsza zamiast PKiN odpowiednia ilość nowoczesnych bloków mieszkalnych, stanowiących całą dzielnicę nazwaną im. Stalina, byłby to piękny podarunek, podanie ręki przyjacielowi w jego ciężkim położeniu po zburzeniu przez nieprzyjaciela. Obecnie gdy musimy współdziałać przy budowie PKiN i urządzać jego całe otoczenie, co pochłania olbrzymie środki deficytowych materiałów, których nam brakuje w budownictwie, wydaje nam się ten podarunek całkiem nie–przyjacielski. Mogliśmy przecież poczekać jeszcze kilka lat na taki monument. Nic byśmy przez to jako naród nie stracili. Mamy gdzie podziać choć skromnie naszą naukę i kulturę, zaś za olbrzymie środki, jakie teraz musimy dokładać do „podarunku”, uratowalibyśmy dla naszego narodu tysiące zagrożonych złymi warunkami mieszkaniowymi obywateli – tych właśnie, którzy w przyszłości sami by taki monument dla Polski zbudowali.
Warszawa, 12 lutego
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]
Jestem pracownikiem Szczecińskich Zakładów Celulozowo-Papierniczych w Skolwinie. Mieszkam w miasteczku Police, liczącym 6 tysięcy mieszkańców. Wszystko było by dobrze, gdyby nie zaopatrzenie mieszkańców w artykuły pierwszej potrzeby. Chleba mamy dość, a do chleba – ryby w Odrze, poza tym nic więcej. Dosłownie nie mamy co jeść. O mięsie i kiełbasie, tłuszczu i artykułach gospodarstwa domowego nie mamy co marzyć. Jeden sklep mięsny stale pusty. Nie może zaopatrzyć miasta kilka sklepów Samopomocy Chłopskiej obfitych w trunki, a nie kapustę, cebulę, kartofle, masło, jajka itp.
Kilkakrotne wzmianki w „Kurierze Szczecińskim” „czy Police są miastem” i „należy im zmienić system zaopatrzenia”, nie odnoszą żadnych skutków. MHD śpi. Po prostu wydaje nam się, iż znajdujący się gdzieś na krańcu Polski, gdzie nie ma dostępu i dojazdu i sami musimy zdobywać pożywienie dziką metodą. Przecież w Polsce Ludowej nie może istnieć bezprawie, musi ktoś się nami zaopiekować i przyjść z pomocą.
Zwracam się do Was z prośbą w imieniu wszystkich mieszkańców, zaopiekujcie się nami i pomóżcie nam, byśmy mieli co jeść, bo już po prostu brzydnie człowiekowi życie.
Police, 7 kwietnia
Księga listów PRL-u, [t. 1]: 1951-1956, wybór tekstów i oprac. merytoryczne Grzegorz Sołtysiak, Warszawa 2004. [zachowana oryginalna pisownia listów]